Po 2h odprawy na granicy (opowiec do piwa) w koncu o 18.50 wpuscili mnie do Chin....
Ostatni autobus mi odjechal o 18.30... musialem tu znalesc nocleg... okazalo sie, ze nie jest to latwe... a to za sprawa tego, ze nigdzie nie moglem wymienic dolarow. a i ceny zaczynaly sie od 20USD (tu tez swietuja i ceny poszly w gore)... Nie moglem nic kupic, bo nie mialem lokalnej waluty... Cale szczescie, ze za ostatnie wietnamskie dony zjadlem obiad za rzeka... Dodatkowo nikt nie mowil po angielsku!!! Na poczatku nie wygladalo to najlepiej... Ale spacerujac po miasteczku z calym moim ekwipunkiem, w poszukiwaniu czegokolwiek, co mi ulatwi zycie, jakis gosc machal mi rekoma zebym wszedl do korytarza pomiedzy sklepami. Na poczatku nie wiedzialem co robic, tymbardziej, ze nie moglem odczytac szyldu (wszystkie jakie tu sa to oczywiscie w znaczkach chinskich i niektore po wietnamsku)... W koncu zdecydowalem sie wejsc i po 15metrach wskieo korytarza schodami za nim ku gorze... okazalo sie ze jestem w hotelu ;-))) Pokazal mi pokoj... Moje karteczki i dlugopis poslzyly za negocjatora cen... w koncu stanelismy na 5 USD... uff...
Szukajac jeszcze wieczorem jakiejkolwiek szansy na wymiane pieniedzy (bez rezultatu) napotkalem dwoje starszych amerykaninow... Mieli tylko 15Y (wiec i oni mi nie mogli wymienic), ale starsza pani dala mi 10 i powiedziala zebym cos zjadl, oni i tak z samego rana ida do Wietnamu i nie potrzebuja...
Rano idac na autobus moglem w koncu zapoatrzyc sie w lokalna gotowke i kupic bilet autobusowy...