Zupelna zmiana klimatu (inie mam na mysli atmosferycznego)... W drodze do Sajgonu (obecna nazwa Ho Chi Minh City i nie wiem co oznacza ;-))), mijanych miejscowosciach dalo siezauwazyc socjalistyczna fiszere... Przypominalo to troche Polske z ostatniego przelomu systemowego... Przychodzilomi na mysl, ze gdyby Amerykanie wygrali ta wojne to Wietnam wygladalby dzis jak Tajlandia, a brakuje mu jeszcze jakies 15-20lat (a moze i wiecej)... To juz nie jest ta piekna Azja z pln. Tajlandii, Losu i Kambodzy...
Sajgon... uwazam, ze w dalszym ciagu nasze okreslenie na chaos "sajgon" jest jak najbardziej aktualne i maswoje uzasadnienie (i nie odmieni tego nawet zmiana nazwy dawnej stolicy)... ;-)))
Pierwsza moja mysl to, ze jestem w tej brzydkiej Warszawiesprzed 15 lat (przepraszam jak kogos urazilem, ale uwazam, ze nasza stolica byla brzydka... teraz sie co prawda z roku na rok zmienia na lepsze,ale wlatach 90 byla okropna)
Wysiadlwszy z busika zaczalem wymieniac informacje z turystami,ktorzy udawalisie do Kambodzy. Wymiana wuzytowek (Gest Hausow, ciekawych miesjsc,...), przekazywanie cennych informacji wyjatkowo nie spodobalo sie szefowi kampani autobusowej, bo wsadzil mnie do sluzbowego auta z kierowca, ktoremu kazal zawiesc mnie tam gdzie chce.. ;-))) zaoszczadzilem na taksowce ;-)))
Szybko znalazlem tani nocleg,a wlasciwie to on mnie znalazl,bo ludzie maja tu mentalonosc prawie jak Indusi (podchodz, gromadza sie, pytaja,zaczepiaja...) alena szczescie nie obskakuja jak muchy ;-)))
Zostawilem bagaze i udalem sie na spacer. Nie uszedlem 20 metrow jak od taksuarzy (motorowych i zwyklych) dostalem kilka propozycji, poczawszy od restauracji,pubu, przez sklepy, zwiedzanie miasta do maruchuany, chaszyszu na masarzu i prostytutkach konczac....
Spacerujac po brzydkim Sajgonie odnalazlem i "lazienki" (w tymmiejscu dodam,ze stoleczne sa o wiele piekniejsze). Widzialem tu wychowywanie dzieci w duchu socjalizmu i idei marksistowskich, paru "olimpijczykow" i blakajacych sie turystow, zadnej wiewiorki ;-))) Zaczepola mnie tez chandlarka przeroznymi rzeczami. Puerwsza rzecz jaka mi zaoferowala byla obcinarka do paznokci. Trafila w 10!!, bo dzien wczesniej myslalem,z zeby sobie kupic, bo swoja zostawilem w Kambodzy... Po krotkich negocjacjach zaplacilem 10.000 dong (16000gong to jeden USD).
Drugiego dnia z samego rana ruszylem na dalsze zwiedzanie miasta. Czasami mnie zaskakiwalo pozytwnie ale i tak nie polubilem tego miasta. W Turcji i Indiach narzekalem na kierowcow i ze przejscie na druga strone bylo prawie niemozliwe. Z ta roznica, ze w Turcji przeszlo sie raz przez ulice i dalej byl spokuj. Indiach kierowcy sie zatrzymywali czesto. Tutaj... caly czas trzeba przechodzuc na druga strone ciagle trabiacych i nie zwracajacych na nic uwagi uczestnikow drogi... przejscie graniczylo z cudem, a czasami bylo mission impossible.... Ocierajace sie o mnie motory, starajace sie mnie ominac, ale juz na pewno nie zatrzymac (podobnie auta i autobusy)... Na ulicy nie ujrzalem ani odrobiny dzentelmenstwa. Jadac autobusem (do Sajgonu) napotkalem na sytacje, ze na drodze dwupasmowej (w jednym kierunku) TIR jedzie lewympasem i nawet po serii trabniec nie zamierza zjechac na pusta prawa strone... Nigdy nie przypuszczalem, ze to powiem (szczegolnie pracujac wczesniej w transporcie) ale nie ma co narzekac na polskich tirowcow!!! ;-)))
Zdecydowanie nie polubilem tego miasta i jak ta ma wygladac caly Wietnam to w rankungu spadnie i nie bedzie w stanie pokonac Turcji ;-)) Alejestem pelen optymizmu...