Geoblog.pl    hubsag    Podróże    Azja    Herbaciany dzien...
Zwiń mapę
2008
27
mar

Herbaciany dzien...

 
Tajlandia
Tajlandia, Mae Salong
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13546 km
 
Herbaciany dzien...

Z sameg rana wybralem sie na okoliczny szczyt gory. Po kilkunastominutowej wspinaczce dotarlem do imponujacej swiatyni (oczywiscie buddyjskiej). Slonce wylanialo sie zza grorskich szczytow i zaczelo oswietlac Wat (Wat - swiatynia buddyjska)... Wszystko zaczelo wygladac imponujaco. Pokryta zlotem (prawdopodobnie jedo imitacja) swiatynia nabrala blaskow. Co mnie zdziwilo, to to, ze byla zamknieta i to ze juz przede mna wdrapal sie tam jeden staruszek... Po zrobieniu serii fotek zeden z mnichow sie tutaj nie pojawil i kiedy juz myslalem, ze nie zobacze wnatrza, dostrzeglem maly domek na skarpie w odleglosci 150m odkompleksu. Zauwazylem, ze jakas postac niemrawo sie obok niego porusza, skierowalem moje nogi w jego strone. Okazalo sie, ze w ledwo stojacej chatce mieszkaja mnisi.... Nie mieli wyjscia... musieli mi otworzyc ;-)))) Srodek glownego i pobocznego Watu, ku mojemu zdziwieniu i rozczarowaniu niczym nie imponowal, a wlasciwie byl surowy...

Schodzac w dolminolem wlascicielke pensjonatu w ktorym mieszkalem (bardzo mila kobitka i swietnie operuje angielskim). Zaskoczona, ze ja takskoro swit juz schodze w dol... ;-)

Na dole przeszedlem przez "poranny bazar" (najbardziej reklamowana tu rzecz) i zakupilem pare owocow. Po bazarze (mieszczacym sie tuz pod moim oknem) o godzinie 8.10 nie bylo juz sladu!!! Wiec jak ktos sie tam wybiera dla niego to nalezy wstac skoro swit ; a swoja droga nie ma na nim nic ciekawego. Poza owocami, warzywami wlasciwie niczym sie tu nie handluje...

Tuz po 8.30 wybralem sie na wycieczke...
Zaopatrzony w wyrysowana mapke, przez wlascicieli G.H. ruszylem na ponad 20km szlak, prowadzacy przez wioski plemion Lahu, Akhaoraz wioski chinskiej. Moja droga zaczela sie w jedym koncu wioski, zataczajac krag skonczyla w drugim.... Tym razem szlak prowadzil przez "droge" (autem mozna na sile dojechac do wiosek - nie wiem jak w porze deszczowej).
Zanim dotarlem do pierwszej wioski, po drodze zaczepil mnie mieszkaniec innej i takjezykiem migowym zaprosil mnie do siebie na herbate (to byla druga tego dnia). I tak tez po raz pierwszy zboczylem ze szlaku. Wioska w ktorej mieszkal, a wlasciwie 4 domki, miescila sie 500m od mojej drogi... Po wypiciu herbatki udalo mi sie namowic jego i chyba jego zone na fotke (szkoda tylko ze nie byli ubraniw ich tradycyjune stroje, co czesto widzialem podczas mojego maszerowania), z fotografowaniem osob oczywiscie mialem problemy (nie chcieli zeby mierzyc w nich obiektywem)...

I tak przed godzina 11 dotarlem do pierwszego celu (wioski plemienia Akha). Ludzie milo mnie witali, ale nic szczegolnego sie nie wydarzylo. Oczywiscie zanych zdjec ludzi, tylko chaty. Tutaj dodam, ze podobnie jak dwa dni wczesniej i te plemiona zeyja z tego co "ziemia przyniesie". To az niesamowite jak oni mieszkaja- w takiej porze jak terazmoze to i dobre (bo w srodki jest milo i nie czuc tego zaru), ale w porzxe deszczowej...

Nie doszedlem do drugiego celu (wioskiLahu), kiedy zaczepil mnie kolejnyz "farmerow" i namowil do ponownego zboczenia z trasy ;-)) (oczywiscie mowa ciala ;-)) ) Oczywiscie zaproszenie przyjalem i tak wypilem trzecia herbate tego dnia ;-))... dzien wczesniej wypilem ich 8-10....
Oczywiscie zadnych zdjec...

W wiosce plemienia Lahu mialem okazje skosztowac kolejna herbatke ;-)) (dodam, ze nie pilem dwa razy takiej samej; poza "hotelem" gdzie serwowana byla gratis dla gosci - jak tylko sie tam pojawialem, od razu bylem nia czestowany)

Nie wiem czy pisalem, ale ten region specjalizuje sie w produkcji herbaty!!!

Do chinskiej wioski nie bylo daleko, ale szlo mi sie nadzwyczaj ciezko... Godziny najwiekszego slonca. I gdyby nie przewspaniale widoki (przewaznie z widokiem na krzaczki herbaciane); niezliczone odmiany orchideii (skoro ja widzialem kilkadziesiat roznych odmian, to musi ich tu byc setki). Po drodze zrobilem sobie przerwe "obiadowa" (owoce z targu) w "altance" przy polu ryzowym. Przy strumyku, pod daszkiem z bambusa zjadlem mandarynki, kawalek arbuza i jakis owoc, ktorego nazey nie znam do dzis i ktorgo spozywalem po raz pierwszy w zyciu. Schlupalem sie zimna woda i ruszylem dalej...

Poza kolejna herbatka w dwoch chinskich wioskach, nic ciekawego mnie nie spotkalo... I oczywiscie zadnych zdjec!!!

Po godzinie 16 dotarlem do drugirgo konca miasteczka, na ktorym stal koscilo babtystow. Usiadlem w cieniu niedaleko niego, aby zlapac troche tchu, dopilem tesz reszte wody (a zabralem ze soba 2 litry plius herbaty ;-))) Dopadl mnie tam jakis student ;-) Tak sie ucieszyl, ze moze troche pocwiczyc swoj angielski, ze zaprosil mnie na.... herbate... ;-)) Wypilismy po dwie (oczywiscie dwie rozne), pogadalismy i ruszylem w strone swojego mieszkania (4,5km), gdzie na wstepie dostalem herbatke ;-)))

Kiedy zneczenie minelo wybralem sie na wieczorny spacer. Nie uszedlem daleko, bo zaraz za rogiem bylo boisko do koszykowki. Bosiko betonowe, na otwartej przestrzeni, podswietlane czteroma halogenami. Trenowala tam miejscowa druzyna. Chwile na to patrzylem, dosiadl sie do mnie jeden z "zawodnikow" i skonczylo sie na tym, ze poszedlem przebrac klapki na buty i po 10 minutach gralem w kosza ;-))) bPoniewaz bylem najwyzszy na boisku (choc chlopaki niwiele nizsi) to jakies 70% zbiurek nalezalo do mnie ;-)) Gralem w druzynie przeciwko podstawowej piatce miasteczka. Czteroma punktami wygralismy pierwsza polowe - nawet znalazl sie ktos kto na bierzaco zmienial, na kredowej tablicy, wynik. Po przerwie okazlo sie ze przegrani pierwszej czesci graja bez koszulek... Caly mecz byl na styku, ale ostatecznie udalo nam sie wygrac i historycznie po raz pierwszy podstawowa piatka przegrala z reszta miasteczka ;-)))

Generalnie spotkalem tu moze z 6 turystow!!! (w tym wyjatkowego japonczyka!!! - ale zostawie ten temat ;-))) )

Wspaniale miejsce, cudowna okolica. Przepiekne widoki, bardzo mili i zyczliwi ludzie; moze dlatego ze wlasciwie nie istnieje tu turystyka (chyba ze trafilem na taki okres). Choc w odroznieniu od Pai nie widzialem tu pubu, dyskoteki...Polecam okolice zarowno milosnikom rowero, motorow i turystyki pieszej!!! Jest tu mnustwo kilometrow ktore mozna przebyc kazdym z tych sposobow. Okolica zapiera dech w piersiach, jest to chyba najpiekniejsze miejsce jakie widzialem w zyciu. Gdyby nie rozna roslinnosc, zabudowa, klimat, zwyczaje i jezyk ;-)) moznaby porownac do Toskani (Wlochy), ktora rowniez zachwyca swym urokiem...

Zdecydowanie polecam Shin Sane Guest House. Poza herbatka, przemila wlascicielka i obsluga... bardzo tani (najtanszy moj nocleg w Tajlandii - 50B), jedzenie na miejscu bardzo dobre, internet dla gosci 10B/h. Mozna tu pozyczyc skuter i wybrac sie na (jedno-dwu dniowa) wycieczke konna (500B)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
elcek
elcek - 2008-04-03 21:30
dawaj zdjęcia tej okolicy, bośmy ciekawi!!! :-)
 
r_s_poland
r_s_poland - 2008-04-07 00:13
mogłes zrobic jakis drafcik do Zastalu!!!!!
 
 
hubsag
Hubert Sagan
zwiedził 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 81 wpisów81 163 komentarze163 206 zdjęć206 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
08.02.2008 - 08.05.2008