"wsrod plemion gorskich..."
Wieczorem w Pai wraz z dwiema amerykankami (z Bostonu) i parka z Londynu wynajleismy przewodnika i samochod na nastepny dzien.... (mozna sie zapisac na wycieczke w biurze na miejscu, ale wychodzi znacznie drozej, a tak zaplacilismy po 350B)
Rano, skoro swit, wsiedlismy do auta i wraz z naszym przewodnikiem i kierowca udalismy sie pare km za Pai. Wysiedlismy i zaczela sie nasza wyprawa...
Przedzieralismy sie przez jungle (tak tan porosniety las nazywaja tubylcy ;)) ). Szlismy gorami, czasami wylaniajac sie poza obszary lasu, gdzie moglismy zobaczyc fantastyczne widoki, a zwlaszcza z wysokosci....
Po 2 godzinach marszu (dodam, ze nie byl to turystczny szlak jak np w Chitwan) doszlismy do pierwszej wioski plemiona Lahu. Pemiona te zyja z tego co "przyniesie im ziemia", wiec w chatach z bambusa, sami robia co im potrzeba, a dodatkowo zyja z chandlu z pobliskimi miasteczkami i wiochami (maja swoje wyroby takie jak torby itp, oraz owoce, herbata, warzywa...)
Niestety problem pojawial sie przy robieniu zdjec, nie chcieli zeby ich fotografowac, a ich kolorowe wdzianka i stroje byly jedyne w swoim rodzaju...
Dalasz wedrowka wsrod lasow i gor byla coraz bardziej meczaca (przewodnik nadawal szybkie tempo, a temperatura robila swoje). Nastepny przystanek zrobilismy nad strumykiem, wrod lasow. Dziewczyny ze stanow ledwo zywe odpoczywaly a Anglicy.. byli zajeci soba ;-))) Przewodnik zrobil z grubego bambusa czajnik i kubki, ja w tym czasie rozpalilem ognisko i pszykowalem "stol" (z lisci bananowca ulozonych na ziemi)... Woda sie gotowala w "czajniku" i dodatkowo nad ogniskiem (czym zaskoczyl nas przewodnik ze wzial) podgrzewal sie ryz z miesem... Na zrobionych z lisci talezach, z bambusowymi kubkami z kawa zasiedlismy do obiadu...
Po skonczonym posilku i dalszej drodze doszlismy do nastepnej wioski. Ta byla juz troche bardziej cywilzowana (dotarl to prad i telefon, a niektore dachy pokryte byly blacha) poza tym nie roznila sie zbytnio od poprzedniej...
Dalasza gorska wedrowka dawal sie nam coraz bardziej we znaki, wiec kiedy dotarlismy do malego wodospadu nie namyslalem sie dlugo i wskoczylem do wody ;-))). Anglik poszedl w moje slady, a dziewczyny nie przygotowane na taka ewentualnosc, moczyly nogi. Poza tym, ze dorwala sie do mnie jedna pijawka, kapiel byla wysmienita i orzezwiajaca... ;-)))
Po kolejnej godzince przedzierania sie przez dzungle dotarlismy do miejsca gdzie czekalo juz na nas nasze auto....
Ogolnie wedrowka wspaniala, wiele ciekawych widokow i wspaniale przezycie/przygoda....