Uch.... coz to byla za przeprawa....
Zaczelo sie od tego ze zostalismy oszukani w biurze i dostalismy bilet nie na ten autobus (inna granica) przez co stracilem kilkanascie godzin, jak nie jeden dzien.... (do Gorakpuru dojechalem z Gosia i tam sie rozstalismy). Wczesniej... Na granicy .... echh zamieszanie i zaczelo sie opoznianie... (autobus odjechal z godzinnym opoznieniem, co spowodowalo, ze o 15min dotarlismy na dworzec kolejowy i nie moglismy zarezerwowac biletow...
Gorakpur, to naobrzydliwsze miasto jakie widzialem... sytaszne... nic mi sie tam nie chcialo robic... wiec ogladlem mecz Indie-Australia w crykieta ;-))
Rano bez rezerwacji wsiadlem do pociagu do Kalkuty... na chybil trafil wybralem wagon usiadlem i jechalem ;-))) okazalo sie ze wybralem rewelacyjnie... nie wiem co to byla za klasa, ale calosc biletu wyniosla mnie tylko 320 rupi... I tak jak wszystki wagony byly napchane ten w ktorym siedzialem pusciutki!!!
Po paru stacjach w moim przedziale siedzielismy w czworke... jakis mnich buddyjski, wyznawca hinduizmu, muzulmanin i ja (katolik)... pewnie gdyby nie bariera jezykowa moglaby wywiazac sie ciekawa rozmowa.... ;-))) ale bylo bardzo milo, kazdy kazdego czymsc czestowal, kazdy co innego kupowal... ogolnie panowala komuna ponad religijna ;-)) bylo milo i sympatycznie.... najlepiej po angielsku mowil muzulmanin, wiec robil za tlumacza ;-))
Do Kalkaty dotarlem z 6 godzinnym opoznieniem!!!! ale w sumie cieszylem sie z niego, bo moglem przespac noc... (dotarlismy zamiast o 2 w nocy to o 8 rano).